jąc o odkryciach jakiegoś doktora amerykańskiego w dziedzinie mikrobów, niezbędnych dla podtrzymania naszego życia. Anania szedł naprzód, u boku Małgosi, śmiejąc się i potykając o wyboje ciemnej i błotnistej ulicy. Mijały ich grupy roześmianej, rozgwarzonej publiczności.
Noc była ciemna, ale ciepła, łagodna, od czasu do czasu, niby tchnienie dalekie, powiewał wietrzyk wschodni, niosąc wonie pól i borów. Gwiazdy, rzęsiste jako łzy ludzkie, drgały na niebie bez granic, bez końca. Nad Orthobene Jowisz ronił blask żywszy.
Któż z nas w młodości swej nie miał podobnej nocy i podobne) chwili? Nocy gwiaździstej, której się gwiazd nie liczy, lecz się je czuje nad sobą, gotowe, rzekłbyś, uwieńczyć cię, spadając na rozmarzoną głowę. Na niebie wóz gwieździsty zdaje się umyślnie stworzony, by nieść nas w dalekich snów ojczyznę wymarzoną. Ulica ciemna pod stopami, lecz tam w górze przestworza jasne, niezmierzone, a szczęście tak bliskie, że byle je ująć, uda się może zachować już na zawsze.
Dwa, trzy razy Anania uczuł ramię Małgosi, ocierające się o swe ramię, lecz sama myśl ujęcia jej dłoni zdawała mu się zuchwałą. Doznawał pewnego wewnętrznego rozdwojenia: mówił, myśląc o czem innem, szedł, oderwany od ziemi, skrzydła mi marzeń uniesiony, śmiał się a czuł łzy w oczach; widział Małgosię przy sobie, tak bliską, że byle dłoń wyciągnąć... a jednocześnie zdawała mu się tak daleką, niedościgłą, niepochwytną, jak przebiegające powiewy wiatru.
Małgosia śmiała się i żartowała. Dostrzegł był wprawdzie w oczach jej coś nakształt odbicia własnego smutku, lecz zdawało mu się, że jeśli zwraca nań uwagę, to chyba jak na psa wiernego. „Gdyby też mogła przewidzieć jak gorąco pragnę dłoń jej
Strona:Grazia Deledda - Popiół Cz.I.djvu/103
Ta strona została przepisana.