Jesień się zbliżała.
Anania spędzał ostatnie dni w rodzinnym domu, pod skrzydłem dobrej ciotki Tatany, w najsprzeczniejszych uczuciach. Coraz żywiej czuł potrzebę rozwinięcia skrzydeł, cieszył się zbliżającą chwilą odjazdu i smucił zarazem i bał nieznanych, roztwierających się przed nim szlaków życia. Pytał siebie jakim będzie ów świat, co się przed nim otwiera i żałował wszystkiego, z czem się żegna, śród czego przeszło jego monotonne, blade dzieciństwo, zachmurzone wczesnem sieroctwem i opuszczeniem, życie ciche, ubogie, którego jedynym świetlejszym promieniem była miłość dla Małgosi. Pora roku wpłynęła też na rzewność jego usposobień. Jesień, gasząc blaski nieba, spowiła ziemię w barwy złote i mgły sine; horyzonty zacieśniły się, a za opałowym oparem świat zapadał w mgliste marzeń widma.
W zielonkowe zmroki, różowe i białawe chmurki mknęły po po bladłych obłokach. W ogrodach rozlegały się wilgotne wonie opadłych liści, a w powietrzu dymy sine rozniecanych w polu ogni. Zdawało się chłopcu, że coś z własnej jego duszy
Strona:Grazia Deledda - Popiół Cz.I.djvu/106
Ta strona została przepisana.
VII.