Rzuciła mu się na szyję, przylgnęła do jego piersi, pocałowała w same usta i wypchnęła niemal za drzwi. Anania oddalał się, odurzony. Wytrzeźwiło go niechętne spojrzenie spotkanego na drodze Antonia.
Anania szedł, nie wiedząc dobrze dokąd idzie... zdawało mu się, że to Małgosię uściskał tak gorąco. Pragnął ją ujrzeć.
— A! — krzyknął nagłe, czując się pochwyconym w czyjeś objęcia.
— Kwiatku ty mój złoty! goździku. — wołała Nanna płaczliwym głosem, trzymając w ręku jakąś kopertę. — Odjeżdżasz! odjeżdżasz! Niechże cię Bóg prowadzi, niech zsyła na cię błogosławieństwo, jak zsyła na pola i łany zboża. Zobaczę cię jeszcze przed odjazdem lecz teraz przyjmij... Nie odmawiaj, bo mi serce pęknie z żalu.
Nie chcąc śmierci kobiety, Anania przyjął podaną sobie kopertę, lecz wzdrygnął się, czując na swem licu, obwisłe wargi pijaczki.
— Ebbene — mruczała ucałowawszy go — wytrzymać nie mogłam. Wytrzyj dobrze swą twarzyczkę, zanim na nią spadną krocie pocałunków świeżych i wonnych, z różanych ustek dziewcząt, co cię jak cukierek zacmokają, kwiatku mój, goździku!
Anania milczał otrzeźwiony brutalną jawą ze snu błogiego, w jaki popadł po upajającym pocałunku pięknej Agaty. Wróciwszy do domu rozdarł kopertę i znalazł w niej trzy soldi[1]. Zadzwonił niemi, na szczęście, na dolę.
— Byłeś u „gospodarza” — pytała ciotka Tatana.
— Pójdę potem, teraz pora jeść obiad — odrzekł.
Zaraz po obiedzie wyszedł na dziedziniec i legł
- ↑ Około 10 kopiejek.