— Jakież mieć, mogę zlecenie — odrzekł starzec, patrząc na chłopaka i uśmiechając się — sam się zresztą wybieram w drogę.
— Dokąd? — zaśmiał się Anania, przypominając sobie, że wszyscy tu, nawet starcy zgrzybiali gdzieś się wybierają — dokąd wuja Pera?
— Daleko — odparł starzec, szerokim gestem wskazując horyzonty. — Tam, zkąd się nie wraca, za wieczności progi.
∗ ∗
∗ |
Dopiero pod wieczór, przeszedłszy nie wiem ile już razy pod oknami Małgosi i nie dostrzegłszy ani razu dzieweczki, Anania zapukał do drzwi syndyka.
— Nie ma państwa w domu — rzekła mu otwierając drzwi służąca. — Niedługo wrócą. Można też było pofatygować się wcześniej — zauważyła z pewną arogancyą.
— Wcześniej mi się niechciało a panem jestem swej woli i czasu — odparł wyniośle Anania.
— Ha! — zamarmotała, wpuszczając go do domu służąca — zapewne weselej czas schodzi na zalecankach w winiarni, to też się nie przychodzi w porę do swego dobroczyńcy.
— Uf! — zaczerpnął powietrza Anania, opierając się o otwarte okno. I służka ta upokarzała go, naigrawała się nad nim dziś tak samo, jak owego wieczoru, gdy przyszedł był tu z Bastianeddu, po zupę dla Efesa. Więc nic się odtąd nie zmieniło? Anania pozostał czem był, synem sługi, obsypanego dobrodziejstwy swego pana? Łzy gorzkie nabiegały mu do oczu.
— Nie jestemże mężczyzną — myślał — nie lepiej żeby mi było rzucić wszystko, wszystkiego się od-