obrócić w żart sonet; lecz Małgosia w spacerowej sukience, opasana jasno zieloną wstążką, tak była ładna, tyle jej świeżości użyczały rumieńce, że już chwilowa nienawiść, a nawet żal wielki, znikły chłopcu z serca, i myśli. Chciałby zgasić lampę pozostać z nią przy księżyca blasku, sam z nią, rzucić się jej do nóg, słodkiemi nazywać imiony, a Małgosi powieki wznosiły się i opadały w lęku — a może i nadziei wyznań, co mu się na drżące cisnęły wargi.
— List wpadł w ręce twego ojca? — spytał głos zniżając?
— Właśnie... śmiał się bardzo...
— Śmiał się?
— A tak. Przywołał mię, pokazał, nie mógł się domyśleć od kogo...
— Lecz tyś się domyśliła?
— Ja... ja...
Mówili z sobą szeptem, wystraszeni i wzruszeni wspólnością posiadanej tajemnicy... nagle Małgosia uspokoiła się i głos podniosła:
— Otóż i ojciec! — zawołała, biegnąc na spotkanie ojca, i wychodząc szybko z pokoju dodała:
— Anania przyszedł.
Chłopak czuł zimną i pulchną dłoń „gospodarza“ w swej dłoni, patrzał w jego błękitne oczy, widział złotą od zegarka dewizkę, zwieszającą na pulchnym brzuchu, lecz patrzał, słuchał, jak w śnie i nigdy już potem przypomnieć nie mógł ojcowskich rad i upomnień, których mu „kum” i „gospodarz” hojnie udzielał. Dręczyło go gorzkie zwątpienie, niepewność czy Małgosia wnikła w myśl ukrytą w sonecie? Co o tem myśli? Wszak nic nie wspomniała w krótkich chwilach słodkiego sam na sam... Nie wrócą już chwile podobne, nie wrócą! Zmieszaną była, prawda... to mu nie wystarczało; chciałby wniknąć do głębi jej serca...
Strona:Grazia Deledda - Popiół Cz.I.djvu/130
Ta strona została przepisana.