Wschodnia błogość rozlana była w wieczornem powietrzu. Ścieżka, wiodąca do świątyni San Lucifero, pusta była i miesiąc padał na nią po przez gałęzie drzew nieruchomych. Niebo zielonkawo błękitnawe nad perłową granicą horyzontów morza mieniło się, różowemi zasnute pasmami.
Wszystko zdawało się pogrążone w śnie cichym, czarownym. Anania usiadł na marmurowych stopniach świątyni, oświeconych księżycem i zapatrzył się w szeroką czarę żywem srebrem, pod blaskami miesiąca, kipiącego morza. Odbijały się w niem zielonkawe barwy nieba i pasem różowych obłoczków delikatne brzaski i migotliwe, złoto-szafirowe pawie i rdzawe głębie, a fale białe, miękka, puszystą pianą biły o brzegi — liliami konch morskich wżerały się w dzierzgane, kamieniste wybrzeże, odbiegając mieniły się perliste, opalowe. Na tle srebrzystem srebrzyły się żagle bark nieruchomych, niby rozpięte skrzydła uwięzionych czarodziejskiem zaklęciem olbrzymich motyli.
Nigdy mu jeszcze błogość tak pełnem, jak w tej chwili, nie zalała serca przypływem. Cała dusza Anania falowała, mieniła się, kipiała, jak ta, tam u nóg jego, pod blaskiem księżyca i szafirowej nocy rozwarta, bezbrzeżnego morza czara. Zdawało mu się, że jakaś moc czarodziejska przeniosła go daleko, na wschód, rzuciła na marmurowe stopnie zaklętego pałacu. Chciałby tu pozostać na zawsze.
W blasku księżyca odczytywał list Małgosi, całował, do serca tulił pisanie drogie. Z trudem otrząsnął się z rozmarzających wpływów miejsc i chwili; niechętnie wracał do miasta ścieżką, na którą drzewa rzucały nieruchome cienie, po przez które księżyc sypał potokami blasków. W ogrodach rechotały żabki... po morzu biegła nuta rybackiej piosenki... wszystko tchnęło rozkoszą życia... lecz pierś młodzieńca ogarnął nagle smutek i złe przeczucia.
Przechodząc wzdłuż ogrodów di San Lucife-
Strona:Grazia Deledda - Popiół Cz.I.djvu/138
Ta strona została przepisana.