ro posłyszał krzyki kobiet, grube słowa mężczyzn. Przyśpieszył kroku i wkrótce znalazł się na swej ulicy, o cichych domkach i powietrznych balkonach. Tu dostrzegł zbiegowisko ludzi. Okna pałaców jednak pozostawały ciemne i puste. Snąć zwykłe tu były, sąsiadom spokoju bynajmniej nie mącące zajścia, krzyki, klątwy takie, że trudno było uwierzyć, by usta człowiecze plugawić mogły.
We wrotach ogrodu, odziany w czarną, aksamitną kurtkę, gruby jakiś jegomość przypatrywał się z ciekawością i zajęciem ulicznej burdzie.
— Gdzie stróże nocni, zawołajmy policyę — zaproponował Anania.
— Po co — odrzekł jegomość, nie spojrzawszy nawet na studenta. — Po co? Nie mija tydzień, bez wmieszania się czynnego policyi w podobne sprawy, a powtarzają się codziennie, nie tu, to tam. Kłócą się, godzą i znów się biją. Trzeba rozpędzić dzierlatki — zawołał wreszcie jegomość, wymachując grubemi ramionami. — Poczekajcie! Do policyi! wszyscy do policyi!
— Co to? — pytał zdziwiony i przerażony Anania.
— Wiadomo co, dzierlatki! — odrzekł wzgardliwie nań spojrzawszy jegomość w czarnej, aksamitnej kurtce. — Nie ma się czemu tak bardzo dziwić. Powszednia historya.
Anania wrócił do domu blady i wzburzony. Gospodyni spostrzegła jego zmieszanie.
— Dzieciństwo — śmiała się — bagatela! codzienna historya! Dziewczęta i ich zalotnicy, co się czubią z zazdrości, jak koguty. Policya to uprzątnie.
— Kto to? zkąd są? — pytał gorączkowo, na balkon wychylając się Anania.
— Kto je tam wie! Ta słuszna, z Cagliari, jak mi się zdaje, ta druga z Capo di Sopra. Kto je tam zresztą wie.
Strona:Grazia Deledda - Popiół Cz.I.djvu/139
Ta strona została przepisana.