Strona:Grazia Deledda - Popiół Cz.I.djvu/14

Ta strona została przepisana.

kopane, tam, gdzie je niegdyś olbrzymy zakopali. 8am widziałem! Ha! alboż to i teraz, na drugiej półkuli niema wielkoludów tak bogatych, że nawet pługi i kory mają ze szczerego srebra.
Mówił to z przekonaniem, z oczyma, rozbłysłemi od ciągłych rojeń o złocie, o srebrze. Nic potrafiłby zapewne określić, co by zrobił ze znalezionym skarbem, marzył jeno o ucieczce z Olą na ląd stały i błoga przyszłość przedstawiała mu się w nieokreślonych bez barwy widmach.
Okolo Wielkiejnocy, Ola wybrała się sama do Nuoro i rozpytała o żonę Anania. Dowiedziała się, że jest kobietą podżyłą, lecz bynajmniej nie tak jeszcze bardzą starą, zdrową, rzeżką, wcale zresztą nie bogata.
Ebbene — odpowiedział Anania, gdy mu zarzuciła kłamstwo. — Cóż z tego, teraz biedna, lecz gdym się z nią żenił bogatą była. Po ożenku służyłem w wojsku, chorowałem i ona chorowała, a nie wiesz Olo, ile to choroba zjada pieniędzy. Pożyczaliśmy temu, owemu, straciliśmy. Zresztą, powiem ci, pewien jestem, że baba, w nieobecności moej, sprzedawszy ziemię, pieniądze trzyma w schowaniu. Przysiądz bym gotów.
I to mówił szczerze, z przekonania, to też łacno przekonywał Olę. Wierzyła z potrzeby wierzenia weń, wciągnięta zresztą w jego rojeń fantastyczne koło. Trzebaż, że pierwszych dni czerwca, pracując w ogrodzie swego „gospodarza”, wykopał obrączkę metalową, miejscami błyszczącą. Przekonany był, że złotą była.
— Tu, tu właśnie być musi skarb ukryty — mówił pokazując Oli znalezioną obrączkę.
W polu wiosna zakrólowala bez podziału. Błękitne wody strumienia odbijały kiście bzów kwitnących. Trawy roniły woń balsamiczną, powietrze samo zdawało się upajającem.
Ola chodziła z oczami płonącemi. W zmroki