wą i niezachwiana nadzieją bliskiej i lepszej przyszłości.
— O Boże! Boże! daj, by już nie żyła! Zmiłuj się, zmiłuj nademną — szeptał rozgorączkowany.
Złe, grzeszne pragnienie, ohydna, świętokradzka modlitwa — myślał po chwili. — Nie! nie umarła, żyje... Co tam! jestże naprawdę obowiązkiem moim szukać jej, znaleźć? Wszak mię opuściła! Cha! cha! skończone rachunki! skończone! Szalony jestem i Małgosia śmiałaby się, gdyby wiedziała, jak sam siebie zadręczam, jakie sam z sobą staczam walki. Nie pierwszy jestem, nie ostatni, któremu się coś podobnego przytrafia. Nie jeden tak, jak ja urodzony, idzie wysoko, powszechny zyskując szacunek. Tak... lecz ona cieniem moim... na krok mię me odstępuje. Szukać ją, odnaleźć muszę, wesprzeć, zamieszkać z nią razem, a wówczas?... wówczas żadna uczciwa kobieta z matką moją pod jednym nie zamieszka dachem... tak... żadna... Obowiązkiem moim wyznać wszystko Małgosi; napiszę jutro...
— A jednak! gdyby mię i wówczas chciała, kochała... — na samą myśl tę omdlewał z radości, lecz po chwili wątpił znów i rozpaczał.
Nazajutrz jednak nie pisał, jak to zamierzał, i ani nazajutrz, ani potem nie zwierzył się Małgosi z tajemnicy, co nim miotała, jak wiatr, gdy igra z opadłym liściem.
— Powiem to jej ustnie — myślał, lecz czul dobrze, że mówić z nią o tem nie odważy się nigdy. Wstydził się swej nikczemności i pocieszał się myślą heroicznego spełnienia tego, co obowiązkiem, misją swą nazywał, nawet w głębi własnego sumienia nie śmiać zapytać siebie; czy mu na to sił i charakteru stanie? Heroizm przedsięwzięcia otumaniał go. Odrzec by się go nie chciał, nie mógł.
— Czem że byłoby bez tego całe me życie — myślał i wówczas uśmiechał mu się niemal w ro-
Strona:Grazia Deledda - Popiół Cz.I.djvu/143
Ta strona została przepisana.