Marta Rosa budziła w nim jednocześnie wstręt i litość i chociaż wiedział zkąd jest rodem, wyobrażał sobie czasem, że jest Olą, jego matką... Nie! poznałby Olę, przypomniał sobie... Myśli te dręczyły go niewymownie.
Pewnego wieczoru Marta Rosa, w towarzystwie małej i szczupłej blondyneczki, zamieszkującej w pobliża, zaczepiła studenta na ulicy. Odtrącił gwałtownie blondynkę i uciekł.
— Nieba! a gdyby Marta Rosa nią była? Po tem zajściu, kobiety, dostrzegłszy go, na ulicy, wyśmiewały, zasypywały gradem słów obelżywych. Parę razy musiał się uciec o pomoc do sąsiadów. Ci chcieli przywołać policyę, żałował potem tego.
Tymczasem czas biegł i po ciepłej jesieni nastała lekka zima, przerywana dniami wietrznemi, dżdżystemi, jak bywa pod wiosnę.
Anania uczył się z zapałem i pisywał długie i częste do Małgosi listy.
Miłość tych dwojga była podobna, jak dwie krople wody, do miłości tysiąca innych studentów ubogich i dziedziczek bogatych, lecz Ananii zdawało się, że nikt chyba pod słońcem nie umiał kochać tak, jak się oni z Małgosią kochają; że żaden mężczyzna nie odczuwał miłości, jak on ją odczuwa. Bądź co bądź, dręczyły go wątpliwości pewne. Nie był zupełnie pewny i Małgosi, zwłaszcza na wypadek, jeśli odnajdzie matkę. Na samą myśl ujrzenia dziewczęcia, krew biła mu do głowy, serce o mało nie wyskakiwało z piersi.
Liczył dnie i godziny dzielące go od upragnionej chwili. W całem mrocznem i niepewnem jutrze jego życia, olśniewał go promyk jeden, jedyny, spotkanie z Małgosią w czasie wielkanocnych feryi.
W miarę, jak czas płynął, niecierpliwość jego wzmagała się; nie myślał o niczem innem, jeno o różowej buzi Małgosi. Ta zakryła mu świat cały.
Strona:Grazia Deledda - Popiół Cz.I.djvu/145
Ta strona została przepisana.