nadejście pociągu. Ujrzawszy studenta, rozwarła ramiona i rozpłakała się z radości.
— Gołąbku mój! jagniątko! goździku! kwiatku.
— Witaj — wołał, wywijając się z jej objęć, i zrzucając paczki i paczuszki; koszyk, zawiniątko jakieś. — Bierz nieś i idź prosto, tędy... Ja tamtędy przejdę, idźże, idź prosto.
Biegł, pozostawiając za sobą kobietę zdumioną, ogłupiałą. Tak, musiał przejść przez główną ulicę, mniejsza z tem, że nakładał sobie drogi, tamtędy a nie tędy, bo tam pewnie Małgosia wyczekuje go u okna, a Nanna byłaby zbytecznym chyba świadkiem, niemych powitań i wzruszenia kochanków.
O! jakże zmalały, zwężyły się ulice! Domy przysiadły do ziemi! Wiosna, lecz wczesna jeszcze, blada, nie ta, jak tam rozkwitła, wonna...
Ktoś idzie! Franciszek Caschide szewczyk zarozumiały, napuszony. Wita go z pozorami radości! Bogdaj go!
— Ebbene! jak się miewasz! Wróciłeś! Urosłeś, ho! ho! mężczyzna, a wyelegantowany, jak lalka z żurnalu mód.
Casehide oglądał ze wszech stron przybyłego ze stolicy studenta, zwłaszcza jego żółte obuwie. Anania drżał z niecierpliwości.
Wreszcie! odszedł gbur natrętny. Ananii serce o mało nie wyskoczyło z piersi...
Jakaś kobieta roztwarła drzwi, by się lepiej przypatrzeć przechodzącemu... słyszał za sobą kilkakrotnie głos podziwu: „on to, on sam, urósł, zmienił się.“ Nie zważał na nic, przyśpieszał kroku. Już jest na ulicy, zbliża się do domu syndyka... Krzyki jakieś? Szczęściem widać tylko bandę rozbawionych, środkiem ulicy pędzących dzieci. Chciałby biedź, jak one, roztrącając wszystko i wszystkich... Zwolnił kroku, zesztywniał... nie wypada! Poprawił sobie krawat, kapelusz, wyłogi palta —
Strona:Grazia Deledda - Popiół Cz.I.djvu/149
Ta strona została przepisana.