jasne, przejrzyste, w południe oślepiające, gdy dalekich gór wierzchołki zlewają się z nieboskłonami, wzrokiem goniła swych, w pól nagich, niby z bronzu ulanych, śniadych, ogorzałych braciszków, rozigranych w słońcu, naśladujących świegot piskląt w gnieździć. Goniła wzrokiem i myślała o, dniu, w którym porzuci to wszystko, uchodząc z kochankiem.
Pokazał jej znalezioną obrączko, twierdząc, że jest złotą i ukrytych w tem miejscu skarbów zapowiedzią. Wierzyła, czekała ziszczenia się nadziei, a tym czasem chłonęła w siebie wszystkie wiosny upadające balsamy i... trucizny.
∗ ∗
∗ |
— Olo! — ozwał się głos Anania, z po za krzaku.
Drgnęła, zwróciła się, podła mu w ramiona. Usiedli razem na ciepłej trawie, na kwitnących czombrach, pod krzakiem oleandrów, roniących woń korzenną.
— Ledwom się wyrwał — mówił Anania, obejmując Olę. — Wyobraź sobie, gospodyni była w połogu, żona moja ją pielęgnuje i chciała zatrzymać mnie na noc w domu. Nie! — odrzekłem — nie zostanę za nic — gdyż muszę zbierać czomber i dziewannę, chybaś zapomniała, że dziś wigilia Św. Jana”, mówię, i odszedłem. Ecco! Jestem.
Zaczął szukać coś w zanadrzu, a Ola zrywając dziewannę pytała się, czemu właściwie służyć mogą świętojańskie ziółka?
— Jakto nie wiesz? — mówił — dziewanna, dziś naznaczona, zerwana jutro rano, posiada moc cudowną: służy na leki i w innych wielu razach. Dość