Strona:Grazia Deledda - Popiół Cz.I.djvu/150

Ta strona została przepisana.

a palto było długie, modne, eleganckie, nie widziane jeszcze przez Małgosię, zapewne nie używane w Nuoro... Czy go pozna w tym stroju? Może i nie pozna... Otóż dom biały, zielone u okien żaluzye... W oknie nikogo! pusto! Na bogi, co to znaczy?
Wstrzymał kroku, drżał cały. Szczęściem ulica pusta była i tylko kogut czarny przechadzał się spokojnie, rzucając w powietrze, od czasu do czasu, ochrypłe ku-ku-ry-ku, lub ocierając dziób o kamienie. Że mu też to mogło smakować? Spodziewał się może natrafić na robaczka lub mrówkę a może, tak, po prostu, próbował mocy i twardości kamienia czy swego dziobu. Co tam! Trzeba iść, odejść... nie ściągać na się ciekawego wzroku przechodni. Anania odchodził pomału, jak ten tam kogucik czarny, oglądając się na puste, zamknięte okna... coś go ściskało za gardło...
W tem, zdało mu się, że zemdleje... Oknu otwarło się cicho, wychyliła się główka Małgosi. Twarz jej pobladła, a oczy miłosne spotkały się z jego wzrokiem... Anania zbladł, nie zdobył się ani na ukłon, ani na uśmiech; w głowie miał pustkę, ogień w sercu, a z utkwionych w siebie oczu Małgosi, nieziemskie pił rozkosze.
Odchodził zwolna, odurzony, odwracając się za każdym krokiem i dopiero spotkanie Nanny, z walizką na głowie, koszykiem w jednym, zawiniątkiem w drugiem ręku, otrzeźwiło go. Zaczerpnął powietrza i przyśpieszył kroku.

KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ.