Olę przebiegały długie dreszcze. Do koła panowała głęboka cisza. Gwiazdy perliły się na niebie, kwiaty omdlewały w ciepłem powietrzu, wzmagała się woń siana i ziół aromatycznych.
— Stara umrze, prędko umrze — mówił z przekonaniem Anania — Po co starzy żyją? Potrzebne to komu! Kto wie, może za rok, za pół, pobierzem się z tobą Olo!
— Dałby to Święty Jan! — wyrwało się Oli, lecz natychmiast dodała:
— Śmierci życzyć nie wolno nikomu.
— Zostań — błagał ją coraz natarczywiej chłop, pieszczotliwie jak, rozpieszczone dziecko — choć chwilkę jeszcze, nie odchodź, zostań. Zwaryuję bez ciebie.
Ale Ola, drżąca cała, powstała z trawy.
— Spotkamy się jutro rano — mówiła szybko, zmieszana. — Przed wschodem słońca rwać będę naznaczone dziś zioła... zobaczysz... zrobię ci z nich amulet przeciw pokusom...
Co mu tam pokusy. Klęczał przed dziewczyną, przytrzymując ją silną dłonią.
— Zostań! nie odchodź! Olo! Kwiatku mój, różyczko! życie ty moje, ukochanie! Patrz, całuję ziemię, po której stąpasz... zostań! Umrę, jeśli odejdziesz.
Nalegał, błagał, a głos jego był tak przejmujący, słodki, że do łez wzruszał Olę. Została.
∗ ∗
∗ |
Pod jesień Michał spostrzegł, że się coś złego z Olą święci. Ból i gniew zawrzały w piersiach słabego, znękanego, schorowanego człowieka. Przecierpiał wiele, oswoił się ze złą dolą, ale hań-