Strona:Grazia Deledda - Popiół Cz.I.djvu/18

Ta strona została przepisana.

ba... Zbuntował się biedak, zawziął, córkę precz z domu wygnał.
Płakała, łamała ręce. Nic nie pomogło, ojciec pozostał niewzruszony. Czyż nie ostrzegał, czy nie mówił? Zawiodła go, a on jej ufał! Gdyby to było z nieżonatym, wybaczyłby może, ale tak, nigdy.
Ola schroniła się do pustego domu pośród pola, które Anania uprawiał. Braciszkowie przynosili jej chleb i resztki strawy, lecz ojciec dopatrzył i obił chłopców.
Przyciśnięta głodem i chłodem — jesień chłodna była, chmury pokryły niebo, wiatr wstrząsał obmokłe krzaki — zdecydowała się szukać wsparcia u kochanka i wybrała się do Nuoro. Przypadkiem, czy, że był uprzedzony, Anania spotkał ją w pół drogi, pocieszył, uspokoił, przykrył swym płaszczem i odprowadził w góry, do Fonni, do Mamojady.
— Uspokój się, nie bój — uspakajał ją — umieszczę cię u mojej krewnej, dobra kobieta i dobrze ci tam będzie. Bądź spokojną, nie opuszczę cię nigdy.
Zawiódł ją do wdowy, która miała przy sobie czteroletniego synka. Spostrzegłszy chłopca śniadego, ogorzałego, obdartego, z odstającemi uszami, i ogromnemi czarnemi oczami, Ola przypomniała sobie swych braciszków i rozpłakała się szczerze.
— Ach! Któż tam będzie miał o nich pieczę? Kto nakarmi, napoi? Biedne sierotki! Kto usłuży schorzałemu ojcu, chleba upiecze, bieliznę u pierze?
Płakała dzień cały, noc cala płakała. Potem suchemi już, lecz ponuremi oczami, zaczęła się rozglądać w nowej siedzibie.
Anania odszedł. Wdowa blada, chuda, podobna do widma, z żółtą nad czołem opaską, przędła, siedząc, przed dogasającym kominem. W izbie wszystko ubogie było, stare, szare, zakopcone. Z pułapu i po kątach zwisały płachty opylonych pajęczyn. Stoły i stołki poczerniałe były, poobła-