Strona:Grazia Deledda - Popiół Cz.I.djvu/22

Ta strona została przepisana.

dbam, lecz są do przebycia góry, rzeki, tyle się ciekawych zobaczy rzeczy, pozna ludzi. Ciekaw jestem bandytów i ich życia; tu mi się nudzi w bezczynności. Pomyśl, byłoby gorzej gdybym uczęszczał do karczmy i rozpił się, jak to się nie jednemu przytrafia. Tam, nie bój się! nic mi się złego nie stanie. Tylu innych, młodych rusza rok rocznie, ot tak, po prostu, dla spędzenia czasu, zużytkowania sił i zdolności” — tak mówił nieboszczyk mąż mój.
Wdowa zamilkła na chwilę.
— Płakałam, zaklinałam go, by pozostał — ciągnęła, nie odrywając oczu i chudych palców od przędziwa. — Nie pomogło, poszedł, ludziom mówiąc, że się udaje do Gagliardi, w interesie.
— Poszedł — westchnęła — zostałam sama, a ciężarną już byłam. Banda składała się z sześćdziesięciu ludzi. Szli rozbici na małe partye, schodząc się w nocy na narady. Przewodnikiem był ów, tamtejszy, co ich o bogaczu powiadomił; wodzem sam słynny Corteddu. Słyszałaś o nim pewnie? Oczy miał, jak rozpalone żużle a pierś porosłą rudą szczeciną. Olbrzym! Goliat! jak lew silny, w przedsięwzięciach jak błyskawica szybki. W pierwszych dniach wyprawy deszcz lał, jak z cebra, przeciągały burze, piorun raził jednego z towarzyszy, strumienie górskie wezbrały, a w nocy same błyskawice wskazywały drogę. Przybywszy do lasu, pod Monte del Sette tratelli pod górą Siedmiu braci, Corteddu, zebrał starszych. „Zle mi się widzi — mówi — wątpię, by się nam udało, niebo się przeciw nam sprzysięgło, a przewodnik pachnie mi zdrajcą. Kto wie, czy nie zwabił nas w zasadzkę. Rozejdźmy się. Innym razem lepiej nam się uda.
— Wielu — ciągnęła wdowa — zgodziło się na wniosek wodza, ale Piłata Barras, z Ulani, ten, co miał nos srebrny, bo mu jego własny, w potyczce obciął pałasz żandarma, założył protest. „Bracia