lestem! Czwartej nocy zapukano do drzwi: „Przestań go czekać kobieto, nie wróci już nigdy” rzekł zamaskowany jakiś człowiek, podając mi ten oto płaszcz mego męża.
Wdowa westchnęła. Westchnienie to do jęku podobne było. Zamilkła. Ola patrzała na nią długo. Nagle spostrzegła wystraszone oczy Zuanne, którego rączęta ciemne i twarde jak dzikiego ptaka piszczele, wskazywały ścianę.
— Co ci jest, co tam widzisz? — spytała dziecko.
— Tam się coś rusza — szepnął. — Cień... widmo... Umarły.
— Jaki tam umarły! — zaśmiała się Ola — lecz w nocy, leżąc w izdebce ciemnej i chłodnej, słysząc wiatru wycie myślała o opowieści wdowy, o tym nieznajomym, zamaskowanym, co rzucając od proga ciemny płaszcz ostrzegał: „Nie czekaj go kobieto! nie wróci już...” i myślała o tem dziwnem dziecku, któremu się pokazują umarli... o pisklętach nieopierzonych w opuszczonych gniazdach... o braciszkach swoich, skarbach ukrytych, o nocy wigilii św. Jana, o zmarłej swej matce... Strach ją zdjął wielki... smutek jeszcze większy, tak wielki, że gdyby nie lęki piekła, zapragnęłaby śmierci.