— Jakto! byłeś w Nuoro?
— Byłem — skłamał po chwili wahania Zuanne.
— Nieprawda! nie byłeś! — zarzucił mu Anania, pamiętałbym.
— Byłem bo, widzisz, przed twem urodzeniem — twierdził starszy.
Odtąd Anania chodził znów chętnie w góry z pastuszkiem, chociaż bał się zimna. Rozpytywał go o swego ojca, o miasto, tajemnicze owe Nuoro, o drodze, co doń wiedzie, i w nocy potem śniła mu się ta droga i miasto pełne kościołów, domów wysokich... ba, chyba wyższych od najwyższej góry.
Pewnego wieczoru, ostatnich dni listopada, Ola, wróciwszy z Nuoro, gdzie chodziła na odpust, posprzeczała się z wdową. Od jakiegoś czasu sprzeczała się ze wszystkiemi i napadała częstej na dzieci.
Anania słyszał potem, jak płakała noc całą, a chociaż obiła go wieczorem, żałował jej bardzo, chciałby jej powiedzieć:
— Ucisz się, ucisz matulo! Zuanne twierdzi, że płaczesz nademna. Uspokój się. Niedługo wyrosnę, pójdę do Nuoro, ojca odszukam i poproszę, by przyszedł do nas. Albo... pójdę teraz... zaraz puść mię tylko...
Chciał to powiedzieć, lecz nie śmiał.
Dzień nie wzszedł był jeszcze, gdy Ola zerwała się z posłania, wybiegła do kuchni, wróciła z węzełkiem jakimś.
— Wstawaj! — zawołała na dziecko.
Ubrała go sama, uściskała, potem zawiesiła mu na szyi, na łańcuszku woreczek jedwabny, zielony, szczelnie zaszyty[1].
- ↑ Amulet, znany „rezetta,“ zrobiony z ziół, zrywanych w noc św. Jana, węgli, kamyków, popiołu i kawałków drzewa uchodzących za „vera croce,”