— Idź już, idź — szepnęła, popychając go w bramę.
Wszedł. Tuż, na przeciw, ujrzał drugie drzwi. Było za niemi światło, otworzył i znalazł się w izbie ciemnej, z wielkim kotłem zawieszonym nad kominem. Koń kary chodził w maneżu, a mężczyzna wysoki, z zakasanemi rękawami, okrytą głową, w brudnej, zaolejonej kurcie popędzał konia. Dwaj inni mężczyźni mieszali w kotle drągami, z których ociekała ciecz gęsta i czarna.
Przed ogniskiem siedział chłopak w czerwonej na głowie czapeczce. Ten, pierwszy dostrzegł wchodzące do tłoczarni dziecię. Obrzucił je bystrem okiem, a sądząc, że żebrze zawołał.
— Pójdź precz!
Ale Anania, choć onieśmielony, nie ruszał się z miejsca, dotykając rączką swego talizmanu. Milczał, oglądając się czy matka nadchodzi?
Wysoki mężczyzna o błyszczących oczach zwrócił się doń:
— Czego chcesz mały?
Byłże to jego ojciec? Anania podniósł wystraszone oczy i stojąc na progu wymówił cichutko, tak, jak go nauczyła matka.
— Synem jestem Oli Derios...
Obaj ludzie mieszający w kotle, podnieśli drągi. Jeden zawołał, zwracając się do wysokiego mężczyzny.
— Twój syn zatem.
Wysoki mężczyzna cisnął bat o ziemię, dopadł do dziecka, wpatrzył się weń błyszczącemi źrenicami.
— Kto... kto cię tu przysłał? Czego chcesz? Gdzie matka twoja — pytał nagle.
— Tam... na dworze... wybełkotał przestraszony chłopiec.
Mężczyzna rzucił się ku drzwiom, za nim wy-
Strona:Grazia Deledda - Popiół Cz.I.djvu/41
Ta strona została przepisana.