Strona:Grazia Deledda - Popiół Cz.I.djvu/43

Ta strona została przepisana.

Tymczasem kobieta, olejarz, robotnicy, chłopiec w czerwonym berecie, wszyscy razem mówili, krzyczeli, śmieli sie, sprzeczali.
Basta! — zawołała kobieta, zwracając się do oliwiarza: — Syn to twój i tyle, ah ty, taki, owaki!
Ten zakrzyczał:
— Niechcę go, niepotrzebny mi...
— A niech cię. Niemasz że serca, litości! jakież z was mężczyzn lute bestye! — wołała na połv żartem, na poły seryo kobieta — zawsześ nic nie wart Anania, Atouzu! O ten sam zawsze!
— Kimże chcesz bym był? Idę natychmiast dać znać władzom o tem dziecku.
— Ani się rusz z miejsca! tego jeszcze brakowało, by wywoływać skandal na własne grzechy.
— Pójdę! pójdę.
— Poczekaj przynajmniej do jutra, namyślisz się przez noc a teraz kończ robotę i myśl, o tem co powiedział mędrzec: „Złość wieczorną rozwieje poranek.”
Mężczyźni wzięli się do pracy, lecz olejarz mruczał coś, klął, niecierpliwił. Dwaj drudzy śmieli się, żartowali, przycinali mu, a żona zauważyła spokojnie:
— Każdy ma własne grzechy i w sumienie bliźniego wglądać nie powinien. Jeśli kto, to ja mogłabym wyrzekać, świadkiem święta Katarzyna. Wstydziłbyś się Anania! Nicponiu!
— Cicho! ciszej! — zwróciła się do płaczącego ciągle dziecka — jutro się wszystko ułoży. Ecco. Nieopierzone pisklęta winne mieć gniazdo! Biedne pisklęta!
— Ha! — zaśmiał się jeden z robotników — czyś się domyślała o istnieniu tego ptaszka?
— Gdzie poszła twoja matka? Jak wygląda? — pytał chłopiec w czerwonym berecie, stając przed dzieckiem.