Strona:Grazia Deledda - Popiół Cz.I.djvu/44

Ta strona została przepisana.

— Bastianeddu! — zawołał olejarz — jeśli nie wyjdziesz sam, to cię ztąd wyproszę.
— Sprobójcie! — zaśmiał się wyzywająco chłopiec.
— Ej! powiedz bo mu jak wygląda Ola — doradzał, śmiejąc się, robotnik, a drugi zanosił się też od śmiechu.
Tymczasem ciotka Tatana, nalegająca lecz łagodna, rozpytywała dziecko, oglądając ubogie jego łachmanki. Mały Anania odpowiadał po cicha, szlochając, nieśmiało.
— Biedaku! niebożę! pisklę nie opierzone, wyrzucone z gniazda! — mówiła pieszczotliwie niemal. — Nie płacz! Opatrzność czuwa nad takiemi. Pewnieś głodny, co, zgadłam? Chodź do mnie, ciotka Tatana, nakarmi cię, rozbierze, położy. Nad łóżeczkiem twem czuwać będzie Anioł Stróż twój święty! a jutro... a no, jutro zobaczym...
Mówiąc to wiodła niebożątko do małego domku, stojącego, w pobliżu tłoczarui. Tam nakarmiła chłopca chlebem białym, serem, dała mu nawet jajko jedno i gruszkę. Nigdy mały Anania nie jadł tak dobrze i gruszka wraz z pieszczotliwą dłonią i łagodnym głosem kobiety pocieszyła go zupełnie.
— Jutro — mówiła obiecująco ciotka Tatana.
— Jutro! — powtarzało pełne niejasnych nadziei dziecku.
Ciotka Tatana, słała tymczasem łóżko dla męża, rozpytywała małego przybysza o wszystko, co chwilę wzywała świętej Katarzyny, lub się nią świadczyła, co chwilę cytowała króla Salomona.
Nagle, podnosząc oczy, dostrzegła w szybce okienka puentą twarz Bastianeddu.
— A nie stój no tak na dworze, żabo mała; Zimno!
— A zimno! — odrzekł płaczliwie chłopiec w czerwonym berecie — pozwolilibyście wejść ogrzać się