Strona:Grazia Deledda - Popiół Cz.I.djvu/45

Ta strona została przepisana.

— Idź do olejarni.
— Ojciec mnie ztamtąd wypędził, bo weszło ludzi aż strach!
— A no to wstąp tu, sieroto ty jeden. I ten nie ma matki! A co mówi wuj Anania, czy klnie jeszcze ciągle?
— Pozwólcie mu kląć ile chce! — radził Bastianeddu, siadając przy małym nieznajomym, i zbierając odrzucone przez Anania łuski gruszki.
— Zeszli się wszyscy — opowiadał głosem i z gestami dorosłego mężczyzny. — Jegomość Pane, ojciec mój, wuj Pera, łgarz Franciszek Carchide, zia Correda, i wszyscy mówią razem...
— Co mówią? — spytała ciekawie kobieta.
— A no, mówią, żeście ciotko, powinni zaopiekować się tym malcem. I wuj Pera mówi, śmiejąc się „komu bo, Anania, zostawicie swe bogactwa” — mówi i wszyscy aż się zanoszą od śmiechu.
Kobietę zaciekawiało to ogromnie. Przykazawszy chłopcu w czerwonym berecie pilnować małego znajdę, wybiegła do olejarni.
Pozostawszy sam na sam z małym Anania, Bastianeddu zaczął mu się zwierzać.
— Ojciec mój ma aż sto lirów w kuferku, a ja wiem gdzie klucz leży schowany. Mieszkamy tu, w sąsiedztwie, trzymamy fermę w dzierżawie... komisarz aresztuje jęczmień, ale to nie... Co tam się gotuje w garnku? Boję się, by nie było z tego pożaru, tak para bucha.
Mówiąc to podjął pokrywę.
Diavolo! kartofle! poprobójmy.
Oblizał się, palcami wyciągnął z garnka na pół ugotowany kartofel.
— Co robisz! — zawołał przerażony Anania — a jeśli nadejdzie ta pani...
— Umiemy robić makaron, ja i ojciec — opowiadał bynajmniej nie zdetonowany Bastaneddu. — A ty potrafiłbyś?