dzał w olejarni, sypiając w kącie na ławie, i zostawiając po sobie masę robactwa.
Pewnego wieczoru powstała nawet z tego powodu sprzeczka pomiędzy olejarzem a jednym z interesantów, który znalazł niemiłego pasożyta na worku oliwek.
— Wstydzilibyście się — zawołał. — Po co wpuszczacie włóczęgów! Zanieczyszczają izbę!
— Ha! — odparł olejarz, biorąc stronę Efesa Can — bogaty był niedawno, bogatszy od ciebie.
Wtem wuj Pera, ogrodnik, oparty plecami o komin zaczął podśpiewywać żartobliwą jakąś piosnkę: „Otóż i tu...”.
Wieśniak strząsł instynktowo plecy i wszyscy się roześmieli.
— ...I tu i tam!
— Otóż ją mam! — śpiewał, śmiejąc się ogrodnik i skończyło się na tem, że wieśniak, na zgodę, kanał przynieść dzban wina.
Mały Anania i Bastianeddu, siedząc w kącie, pod piecem, przysłuchiwali się rozmowom i nie zawsze przyzwoitym żarcikom, i gdy nadchodził Efes pijany, zataczając się, ubrany w podartą kurtę, co niegdyś nowa lśniła na plecach signora Carboni, Bastianeddu brzęczał mu nad uchem zwrotkę piosenki ogrodnika:
Już, już ją mam!
Efes wytrzeszczył nań wzrok mętny, skrzywił obwisłe wargi, rękę założył za (trudny kołnierz kurty. Obecni głośnym wybuchli śmiechem.
— Etes! — zawołał ogrodnik, podając mu szklankę pełną, połyskującą w ogniu rubinowym napojem.
— Chwilkę! — zaprotestował Franciszek Carchide, szewczyk, biegły w naprawianiu pasków dziewczętom, przystojny i uprzejmy młodzian, różowy jak