Strona:Grazia Deledda - Popiół Cz.I.djvu/59

Ta strona została przepisana.

gał bez ceremonii do misy i pochwyciwszy kęsek zaniósł go na komin.
— Patrz go! znów skradł kawałek! — dziwił się Anania, wiodąc okiem za kotem.
— Poprzepędzam wszystkie te przeklęte koty. Wyłowię, wyduszę! — wołał rozgniewany Bastianeddu.
— A upieczesz? Mięso smaczne, wiesz, podobne do zająca. Na kontynencie jadają zamiast zajęcy. Tak mówił mój ojciec.
— Ojciec twój był na kontynencie?
— Czy raz. Prędko i ja tam wyruszę.
— Ty? — pytał niedowierzając i już zazdroszcząc mu Anania.
— Dłużej tu nie wytrzymam, — zwierzał mu się starszy towarzysz. — Pójdę. Pójdę w świat, gdzie oczy poniosą szukać mojej matki. Zostanę piekarzem, cukiernikiem. Jeśli chcesz możesz pójść ze mną. Wezmę cię.
Anania tak był rozradowany, że aż powstał z miejsca. Serce mu bilo pod spencerkiem.
— Ale skąd wziąć pieniędzy? — zauważył po chwili nieśmiało a praktycznie.
— Nic łatwiejszego, — upewniał Bastianeddu. — Mówiłem ci, że ojciec mój ma w skrzyni sto lirów. Chcesz, weźmiemy natychmiast, schowamy, bo gdybyśmy zaraz odeszli z domu domyślono by się kto wziął pieniądze, a tak nie domyślą się. A i ociepli się, teraz za zimno, brr!
Mówiąc to, chłopiec poprowadził towarzysza do izdebki ciasnej, brudnej, zawalonej koźlemi i baraniemi skórkami, pomiędzy któremi zaczął szukać klucza, od stojącej w kącie skrzynki. Znalazł, otworzył. Różowy papierek, przedstawiający sumę stu lirów, leżał pomiędzy srebrnemi i miedzianemi monetami. Mali, domowi złodzieje, zadowolnili się wzięciem samego stu lirowego biletu, starannie zam-