szpański, w czasie wojny z Heleną d’Arborea, własnoręcznie zakopał sto tysięcy skudów, w złocie.
— At — drgnął oliwiarz, opierając się na czarnej łopacie, którą rzucał do kotła oliwki.
— Tacy to są na świecie bogacze — twierdził z zapałem Caschide — nie to, co nasi tu, w Nuoro, obdartusy.
— I tu są bogacze — protestował ojciec małego Anania — gospodarz mój chociażby. Ten pewnie ma w kieszeni więcej, niż twój tam. Syndyk wraz ze swemi braćmi... na księżycu.
— E! Sam nie wiesz co pleciesz.
— To ty pleciesz koszałki opałki.
— Wszystkim wiadomo, że twój gospodarz więcej ma długów niż włosów na głowie. Zobaczy tu jak to się jeszcze skończy!
— A niech ci oczy wylezą przedtem!
— Bogdajbyś pękł.
Chwila a olejarz z szewczykiem za łby by się wzięli. Szczęściem bójce zapobiegł paroksyzm delirium tremens biednego Efeza Can. Padł na ziemię, rzucał się konwulsyjnie, wił, przewracając przeraźliwie oczy.
Mały Anania schował się za komin, płacząc wystraszony: Bastianeddu, wraz z obecnemi mężczyznami, rzucił się podejmować nędzarza. Pomału pijak przychodził do siebie, usiadł, otworzył wystraszone oczy, drżał jeszcze na całem ciele. Napoili go, uspakajali.
— Kto, kto napadł na mnie, powalił o ziemię? — pytał płaczliwie. — Pocoście mnie tak zbili. Boga nie macie w sercu! Cóżem wam zrobił. Nie dość, że mnie Bóg opuści! i wy się nademną znęcacie!
Skarżył się, płakał, uspokoili go, ułożyli w kącie, na lawie, zasypiał, w śnie gorączkowym przyzywając dawno zmarłą swą matkę i siostrę.
Mały Anania patrzał nań z współczuciem i prze-
Strona:Grazia Deledda - Popiół Cz.I.djvu/63
Ta strona została przepisana.