Strona:Grazia Deledda - Popiół Cz.I.djvu/67

Ta strona została przepisana.

— Złodzieje jesteśmy obaj, kradliśmy rzekł — szeptem.
— Głupiś! mameluk! Niby nie wiesz, że to pieniądze mego ojca. Pójdę w świat, ale sam, samiusieńki, gnij tu, jeśli ci się podoba, wiek cały. Co mi do tego! Gnij, zdechnij!
— A gdybyś nigdy nie wrócił! — oburzył się Anania. — Ale powiem, powiem... ciotce Tatanie. — kończył, wstydząc się, sam nie wiedząc czemu, nazwać ją matką.
— Oh ty zdrajco! szpiegu! — wrzasnął Bastianeddu, pokazując mu pieści. — Piśnij słówko a zgniotę cię jaszczurko. Kamieniem ci zęby wybiję, wnętrzności wypuszczę przez oczne doły...
Anania przystanął. Bał się zarówno zaciśniętych pięści towarzysza, jak i rozlania rosołu, lecz nie cofał postanowienia wyznania winy ciotce Tatanie.
— Jaki cię tani czart opanował, na tym przeklętym dziedzińcu — wrzeszczał Bastianeddu. — Co ci tak nagadała ta wiedźma, kucharka? Odpowiadaj że głupcze jakiś.
— Nic mi nie mówiła... Poprostu nie chcę być złodziejem.
— Ty! ty! bękarcie! Oto, co ci odpowiem. Pójdę, wyjmę pieniądze, sam użyję, a nie pokazuj mi się na oczy, nie właź w drogę, bo ci gnaty połamię.
Pobiegł, pozostawiając Anania samego, przejętego głębokim smutkiem. Złodziej! bękart! opuszczony sierota! Nadto już tego, nadto! Płakał gorzko i łzy jego ściekały do miski z rosołem.
— Teraz mię i Bastianeddu opuszcza, ucieknie ztąd sam, a ja pozostanę! I kiedyż, kiedy odszukam cię, mamo!
— Gdy wyrosnę — mignęło mu w myśli — od szukam mą matkę.
To go pocieszyło, lecz skoro wręczył miskę z zupą ciotce Tatanie, wrócił do ciemnej izdebki