Strona:Grazia Deledda - Popiół Cz.I.djvu/70

Ta strona została przepisana.

i niechętnie, chociaż go ojciec pytaniami na te właśnie naprowadzał wspomnienie.
— Często cię biła ta, twoja matka?
— Nigdy! — odpowiadał chłopak.
— O! zdaje mi się, że cię musiała kijem grzmocić po plecach.
— Nigdy! — odpowiadał stanowczo. — Bogdaj byście tak bez oczu widzieli...
— To powiedz... co robiła, czem się zajmowała?
— Pracowała od rana do nocy.
— Hum! a prawdali, że jeden żołnierz chciał się z nią ożenić?
— Nie prawda. Tylko mi czasem mawiali ci żołnierze, bym zawołał mamę, gdyż mają jej coś powiedzieć...
— Chodziła do nich? — pytał z niepokojem syna Anania duży.
— Gniewała się, klęła bezwstydnych...
— A! Atonzu wzdychał, lżej mu się jakoś na sercu robiło... Ebbene! gdyby tu była! Przypomina sobie jej jasne, palące oczy. Przypomina braciszków, nieboraczków, schorowanego ojca... ba! cóż robić! Gdyby odzyskał wolność, byłby się z nią ożenił... nie odzyskał — musiał opuścić.... stało się, nie warto tem krwi psuć sobie.
— Pójdź — mówił do syna, spożywszy skromną strawę — tam, ot tam! pod tem figowem drzewem, znajduje się dom przedawny. Kop tam ziemię, tylko uważnie może co znajdziesz.
Chłopiec biegł we wskazanym kierunku, rad, że się wyrywa temu zabrukanemu, ponuremu ojcu, a ojciec myślał sobie:
— Niech grzebie ziemię, duszyczki niewinne szczególne mają szczęście. A nuż znajdzie! Poślę część Oli i po śmierci żony pojmę ją w małżeństwo. Bądź co bądź mnie pierwszego kochała.