Wreszcie! wreszcie! Otwarły się drzwi szkolnej izby, pedel — ot tak sobie zwykły człowieczyna — zawołał magiczne słowo, chłopcy ławą rzucili się do wyjścia i Anania znalazł się ostatecznie obok nauczycielki. Pogładziła go drobną rączką po głowie.
— Brawo! — rzekła — synem jesteś Anania Atonzn?
— Si, signora. Tak pani.
— Dobrze. Kłaniaj się odemnie swej matce.
Anania zrozumniał, że mowa o ciotce Tatana i odraził polubił nauczycielkę. Po chwili był pomiędzy dziećmi tłoczącemi się u wyjścia ze szkoły.
— W porządku! — wołała nauczycielka, na niesforną zgraje. — W ordynku, po dwoje!
Dzieci stawały w ordynku, po dwoje; po dwoje przechodziły korytarze, dziedzińce i dopiero na ulicy rozpierzchały się swobodnie, jak stado na wolność puszczonych ptasząt, świegocąc i podskakując. Z wyższych klas uczniowie wychodzili spokojniej. Bastianeddu wypadł na Anania i zwiniętym w trąbkę zeszytem uderzył go po czapce.
— Podoba ci się, co? — spytał.
— Podoba... jeść mi się tylko chce. Myślałem, że nie będzie końca...
— O! — wydął wzgardliwie usta. — Chcialo ci się, by nauka trwała jedną chwilę! Zobaczysz, zobaczysz, zobaczysz, jak dalej będzie. Najesz się tu różnych różności. Zaznasz co głód, co pragnienie. O! O! patrz! Małgosia Carboni.
Dziewczynka, we fioletowych pończoszkach, z różową wstążką we włosach, wychodziła ze szkoły z towarzyszkami, wypuszczanemi dopiero po chłopcach. Przeszła około naszych małych przyjaciół, nie racząc na nich spojrzeć. Nadchodziły inne dziewczynki, uboższe i bogatsze, panienki i wieśniaczki, niektóre dorosłe niemal i już zalotne. Uczniowie z czwartej
Strona:Grazia Deledda - Popiół Cz.I.djvu/80
Ta strona została przepisana.