Strona:Grazia Deledda - Popiół Cz.I.djvu/84

Ta strona została przepisana.

wał złośliwie, że się z nim kumał każdy, czyhający na jego pieniądze i datki.
— Zresztą — mawiał stary ogrodnik, przesiadując w olejarni, z łopatą pomiędzy kolanami — nie jeden spodziewa się pomocy w naukach.
— Niektórzy na to zasługują — odpowiadał Anania starszy, to jest Anania Atonzu, spoglądając na swego syna.
— Nie jedni na to liczą. Gospodarz próżny, ale się nie zrujnuje, choć go muchy obsiądą...
Olejarz czuł się obrażonym.
— Sam nie wiesz, co pleciesz, ośle stary. Z każdym dniem rośnie twa złośliwość.
— Chodźmy — mówił ogrodnik, powstając i opierając się o nieoddzielną swą łopatę. — Mówię, co wiem. Tylko psy nic nie wiedzą o swem potomstwie; „gospodarz”, zamiast wspomagać cudzych, policzyłby raczej własnych bękartów.
Anania, patrzący przez okno, pod którem stygła miazga oliwek, drgnął, jak gdyby go kto uderzył.
Ogrodnik nie ruszył się z miejsca.
Atonzu obrzucił okiem izbę. Nie chciał, by Anania słyszał oszczercze słowa złośliwego starca. Oszczercze, bezbożne. Wybuchnął:
— Gałganie, jak śmiesz to mówić?
— Co? — odparł stary, podnosząc swą łopatę, gotów zasłonić się nią lub uderzyć, wedle potrzeby — com rzekł tak złego?... Może chłopiec, co terminuje u szewca, Franciszka Caschide, spadł z deszczem z nieba? Czemu się tamtym nie zajmie „gospodarz.”
— Syn to księdza, wiadomo! — mówił, głos zniżając, Atonzu.
— Ale! Gdzie tam! „Gospodarza.“ Jak dwie krople wody podobny do Małgosi. Oczu chyba we łbie nie macie.
— Ech! szubrawiec to, nicpoń, uczyć się nie