bardziej jeszcze te uczucia, wspomnienia, pragnienia. Matka Bastianeddu wróciła najniespodziewaniej do Nuoro.
Podówczas Anania chodził już do gimnazjum i kochał się w tajemnicy w Małgorzacie Carboni. Uważał siebie za dorosłego, skończonego człowieka i śród wrażeń, targających nim dniami i nocą, nie zwracał uwagi na fakt, który zajął był żywo sąsiadów. Nie widział zresztą kobiety, ukrywającej się w domu jakiejś krewnej, lecz Bastianeddu, teraz już młodzieniec wysmukły i zręczny, codzień mu o powrocie swej matki opowiadał.
Wuj Bera podupadł znacznie na silach i używał w ogrodzie do pomocy Atonzu, co ułatwiało Ananii wstęp do ogrodu. Spędzał tam część dnia, ucząc się i leżąc na skoszonem sianie, lub w zwartym cieniu fig indyjskich, a gdy odrywał oczy od książki widział przed sobą dalekie, górzyste horyzonty. Tu przychodził doń często Bastianeddu, zwierzając się ze swych wrażeń, w ostrych, sceptycznych słowach, znajdujących głębokie i bolesne echo w duszy Anania.
— Wróciła! — mówi, Bastianeddu, rzucając się na trawę i wyrzucając nogi w górę. — Lepiejby nie wracała! Ojciec chciał ja zrazu zabić, uspokoi, się teraz nieco.
— Widziałeś ją?
— Naturalnie, widziałem. Ojciec nie chciał mię wprawdzie puszczać, alem poszedł. Tłusta, odziana, niby dama. Anim ją poznał!
— Nice poznałeś?! — zawołał zdziwiony Anania. Serce biło mu gwałtownie. O! on by pewno, zawsze, wszędzie, poznał swą matkę... zresztą... kto wie... ta się pewnie przebrała w inne suknie... włosy zaczesała modnie... Jakże! ach! jakże teraz wygląda?
Nie mógł pochwycić jej mieniącego się teraz
Strona:Grazia Deledda - Popiół Cz.I.djvu/86
Ta strona została przepisana.