obrazu... napełniało go to niewymownym smutkiem... lia! poznałby ją instyktem.
— Poznałbym, poznałbym — myślał — pewien jestem, że poznałbym.
— Czemu matka twa wróciła?- — pytał raz Bastianeddu.
— Czemu? Wybornie! Temu, że to jej rodzinne miasto. Szyła na maszynie u krawcowej w Turynie, zmęczyło to ją więc i wróciła.
Po słowach tych długie zapanowało milczenie. Obaj chłopcy wiedzieli dobrze, że szycie na maszynie było bajką, lecz udawali, że w to wierzą. Po długiej chwili Anania zauważył:
— Ojciec twój powinien wybaczyć, pogodzić się...
— Co to, to nie — przerwał mu Bastianeddu, udając, że trzyma stronę ojca. — Gniewa się i ma racyę. Nie potrzebowała przecie, zarabiać na życie?
— Wszak i twój ojciec zarabia, praca nie krzywdzi.
— Z przeproszeniem, ojciec mój trudni się — handlem.
— Cóż teraz pocznie z sobą twa matka? Przy kim też z nich dwojga mieszkać będziesz?
— Kto wie?
Z dnia na dzień sprawa się ta zaostrzała a zwierzenia Bastianeddu głębiej wzruszały Anania.
— Gdybyś wiedział — mówił mu Bastianeddu — jak wiele osób doradza ojcu memu zgodę. Chodzą i chodzą do nas. Przychodził sam deputowany. Sam. Przychodziła babka moja, właśnie wczoraj wieczorem i mówi: „Jezus przebaczył Magdalenie a ty synu przebaczyć nie chcesz. Każdy z nas śmiertelny i tylko dolne uczynki bierzem z sobą w wiekuistość błogosławioną. Pomyśl jak pusty, osierocony dom twój. Same tu gospodarują koty i myszy”.
— A ojciec twój co na to?
Strona:Grazia Deledda - Popiół Cz.I.djvu/87
Ta strona została przepisana.