— „Dajcie pokój! nie nalegajcie, matka! wstydzilibyście się wstawiać za taką.” O! co ojciec mówi i pieni się ze złości! Przychodziła i ciotka Tatana! formalne powiedziała kazanie! Było co słuchać! Weź — mówi do ojca — weź do domu przyjaciółkę, sługę. Skruszona jest, za grzech żałuje, odpuść, by ci Bóg odpuścił. Pomyśl, co się z nią stanie jeśli ją teraz odepchniesz. Król Salomon miał siedemdziesiąt żon i przyjaciółek a najmędrszym był pod słońcem mędrcem.
— A ojciec twój co na to?
— Nie. Twardy jak kamień. Aha! powiedział tylko, że dla żon to i przyjaciółek głowę stracił król Salomon.
Istotnie, ojciec Bastianeddu nie zmiękł i żona wyniosła się dalej, do innej części miasta, osiadła w pobliżu klasztornych murów, gdzie się mieściły szkoły; zaniechała sukien modnych, przywdziała strój wieśniaczy, lecz przyozdobiony wstążkami i koronkami, fałszywy w tonie i zdradzający tę, co go nosi. Mąż zaciął się tembardziej jeszcze, a ona znów wesołe wiodła życie.
Anania spotykał ją, idąc do gimnazyiun. Zamieszkiwała domek czarniawy, dokoła którego biegło obramowanie, z białego wapna zakończone, pomiędzy oknami, krzyżykiem. Przededrzwiami było stopni kilka i kobieta, słusznego wzrostu, piękna i okazała, siadywała na stopniach, z robotą w ręku, odkrytą głową, czarnemi, Iśniąccmi włosami, podniesionemi nad nizkiem czołem, w jaskrawej, jedwabnej chustce na rozwiniętych ramionach.
Anania czerwienił się, gdy się spotkał z jej wzrokiem, czuł do niej dziwny, chorobliwy pociąg a jednocześnie zdawało mu się, że jest ohydną. Chciąłby udawać się do szkoły inną drogą, by jej nie widzieć, a jakaś siła tajemna i przekorna popychała go zawsze szlakiem, na którym miał ją spotkać.