pretekstem znaczenia świętojańskiego ziela dążyła na schadzkę z kochankiem.
Przed pół rokiem, w długi wieczór zimowy, do chaty wstąpił był wieśniak prosząc o ogień. Był parobkiem u jednego z bogatych mieszkańców Nuoro i właśnie obsiewał grunta do koła domu, widocznego z okien chaty. Był to chłop młody, rosły, o długich, czarnych jak smoła a lśniących od pomady włosach, o oczach czarnych a tak ognistych, że aż paliły. Ola patrzała w nie śmiało, nieprzywykła bowiem spuszczać powiek.
Ojciec Oli, młody był jeszcze, lecz już szpakowaty, znękany życiem i pracą, złamany nędzą. Przyjął sąsiada uprzejmie, użyczył mu żądanych żużli, rozpytał o „gospodarza“, którego grunta wieśniak obrabiał, zaprosił, by wstępował, przechodząc.
Chłop korzystał z zaproszenia i od onego wieczoru „wstępował“ często, coraz częściej. Gdy deszcz lał na dworze, rozpowiadał bajki zasłuchanym, do komina tulącym się malcom; w dnie pogodne wskazywał Oli miejsca, gdzie najobficiej rosły grzyby, najwięcej było dzikiej, jadalnej zieleniny.
Pewnego dnia zawiódł ją na wzgórze, gdzie, pomiędzy krzakami różowych kampanuli, sterczały kamienie i opowiadał, że pod rozwalonemi grobowcami bywają ukryte skarby.
— Tyle jest tego tu i owdzie — mówił zupełnie seryo, do zbierającej dzikie finochi (kopr) dziewczyny — mógłbym natrafić kiedy, a wówczas...
— A wówczas? — pytała nieco drwiąco Ola, wznosząc nań oczy zielonkawe, zapewne od odbijającej się w nich pól zieleni.
— Wówczas — ciągnął z tropu nie zbity — wyjadę daleko i, jeśli zechcesz, wezmę cię z sobą. Wyjadę na ląd stały. Znam się z tem. Dopiero niedawno skończyłem służbę wojskową. Byłem w Rzymie, w Kalabryi byłem i w wielu jeszcze innych
Strona:Grazia Deledda - Popiół Cz.I.djvu/9
Ta strona została przepisana.