jak pragnęła, w zasadach religii, na młodzieńca pobożnego, karnego, lecz takim jakim był: obojętny dla Boga, odzywający się bez uszanowania o księżach i królu samym, zuchwały i wolnomyślny, miłym jej był nad wyraz wszelki. Można by rzec, że mim tylko żyła, oddychała wielkiem przywiązaniem bezdzietnych kobiet, do dzieci, które wychowają i ukochają. Wierzyła święcie, że zostanie znakomitym człowiekiem. Śmiał się z niej, żartował, opowiadał jej wszystko. Ona, co rano nosiła mu do łóżka filiżankę kawy, oznajmując pogodę lub niepogodę, a co niedzielę obiecywała mu zapłacić, jeśli pójdzie do kościoła.
— Nie — mówił — spać mi się chce. Do późna się wczoraj Uczyłem.
— To pójdź później, na ostatnią mszę — nalegała. Anania nic nie obiecywał, lecz otrzymywał obiecane pieniądze.
A dokoła ludzie pozostawali ci sami, rzeczy te same: Kwitnące bzy wonią napełniały powietrze i okwitłe kwiaty wiatr niósł przez okienko do izdebki studenta. Pszczoły brzęczały w gorącu i znoju południa i jęki nieszczęsnej Rebeki rozlegały się w ciszy południowej siesty[1].
Anania bywał w domach wszystkich sąsiadów, a zwłaszcza już niedziela schodziła na odwiedzinach. W nędzę swego otoczenia wnosił promień swego spencerka granatowego, jasnego krawata, czystych kołnierzyków, pod któremi krył się łańcuszek z amuletem danym mu przez matkę.
∗ ∗
∗ |
Nazajutrz po śnie idylicznym u okna, przy świetle księżyca, skoro tylko Juanne wrócił z są-
- ↑ Sitsta, Południowy odpoczynek.