— Czy i ta także jest twoją kochanką?
— Dlaczego? — odparł, na poły zagniewany, zadowony na poły chłopiec. — Czy dlatego, że patrzała na mnie? Na to są przecie oczy! Ty, to zostaniesz chyba mnichem.
— Tak, właśnie — odparł Juanne z prostotą.
— Mnichem — roześmiał się Anania. — Winszuję! Pójdziem, obejrzym Campo-Santo[1]. To nas rozweseli.
— Wszyscy tam wcześniej, czy później dojdziemy — odrzekł z powagą wieśniak.
W powrocie do domu spotkali jednego z kolegów Anania, chłopca szpetnego, któremu się już meszek wysypywał nad wargami, w skutek ciągłego tarcia.
— Atonzu! — zawołał zdala — wracam od ciebie. Potrzebuje cię dyrektor. Będziesz panną.
— Ja mam być panną? — oburzył się Anania — ani myślę.
— Jakże będzie? Ty tylko nadajesz się do tej roli. Patrzcie! — zawołał zwracając się do wieśniaka — czyż nie podobny do dziewczyny? Taki delikatny...
— Powiedzielibyście raczej piękny — zauważył nieśmiało Juanne, nie wiedząc o co idzie im w rozmowie.
— Dziękuję obu — ozwał się Anania, podnosząc kapelusz.
— Niech będzie i piękny! — mówił kolega. — Mniejsza z tem. Chodźmy teraz do dyrektora.
— Przyjdę później, lecz roli kobiecej nie przyjmę. Słowo honoru, nie przyjmę.
Rozstawszy się z Juanne, udał się do dyrektora. Nic nie pomogły namowy, nie dał się skłonić
- ↑ Cmentarz.