śmiał jej uściskać i tylko wpatrywał się w nią, drżąc cały, i sam nie wiedział; z bólu czy rozkoszy. Raz tylko powiedział:
— Patrz, Małgosiu, zdaję się być nędzarzem, żebrakiem u wrót zamkniętych przepysznego pałacu, na który oczu nawet podnieść się ośmielam.
∗
∗ ∗ |
— Morze spokojne, Bogu chwała — odezwał się jeden z towarzyszów podróży, ksiądz.
Student zbudził się ze wspomnień i marzeń, spojrzał na zielonkawo-złotawe morze, co w zmierzchu i zdala zdawało się, spoczywającą pod światłem miesiąca, równiną. Wpół rozwalona chata, ścieżka wijąca się wśród zarośli i ginąca gdzieś na wybrzeżu, zarysowana, rzekłbyś, przez marzyciela, co roił o przeciągnięciu jej dalej, po przez falujących wód szlaki, pociągnęły wzrok młodzieńca. Przypomniał mu się, sam nie wiedząc czemu, René Chateaubriand’a, zdawało mu się że dostrzega na skale, nad morzem, melancholijny jego profil.
Nie, nie bohater to Chateaubriand’a, raczej Eudoro na dzikiem wybrzeżu Galii, dumający o dalekiej, kwiecistej Helladzie... I nie to jeszcze, raczej poeta, co pisał:
...skała, chatka i ścieżka wśród zarośli biegnąca precz i ginąca gdzieś na wybrzeżu, znikły jak mijający profil przechodnia...
Wzmagał się smętek w duszy Anania. Zadawał sobie pytania, pozostające bez odpowiedzi, jak w wodę rzucone kamienie.
Czemuż nie mógł zatrzymać się dłużej na tem samotnem, na poły dzikiem wybrzeżu i czemuż dostrzeżony tam, na skale, profil, własnym jego nie