suche liście roniącemi drzewami. Liście suche! Podobne były do opadających skrzydeł zmarłych motyli...
W głębi dziedzińca przeszła kobieta bosa, z amforą na głowie. Anania drgnął. Podobną była do jego matki, przypomniała mu ją. Gdzież jest Ola? Czemu, chociaż pytania paliły mu usta, nie spytał o to wdowy po bandycie... musiała coś wiedzieć, lecz w takim razie czemu nie wspomniała o dawnej swej lokatorce?
Chcąc rozproszyć natrętne te myśli Anania udał się na pocztę i wysiał kartkę do Małgosi.
Z poczty poszedł odwiedzić rektora a pod wieczór przechadzał się po drodze, zkąd rozciągał się pyszny widok na doliny. Patrzał na kobiety, wracające od źródła, opięte w dziwaczne spódnice i przypominały mu się sny młodociane, gdy pragnął być owczarzem i czekać na Małgosię, wiejską dziewczynę, u źródła, u fontanny. Przypomniały mu się też rysunki na pompejańskich dzbanach, a sny dawne zatarły się, jak owi święci na ścianach bazyliki.
Daleko bo odbiegł od przeszłości, daleko...
Na niebie przepyszny, ognisty zachód słońca zdawał się apokaliptycznym jakimś mirażem, a pod złoto czerwonych chmur zwojami, krajobraz nabierał tragicznego wyglądu. Doliny zdawały się zalane powodzią złota i purpury smugami. Z głębi ich piętrzyły się, rosły, olbrzymiały góry, masy garbate bronzu, od zachodu mieniące się w przezroczyste rzekłbyś, bursztyny. Szczyty gorzały. Przepaści czarnem pasmem rozrywały bronzu i bursztynu bryły. Z niektórych zagłębień wytryskiwały kaskady krwawe. Scena godna pobojowiska olbrzymów wszechpotężnych, mieszkańców stref nieznanych, mocarzy w nieskończoności państwie. Zdawało się Ananii, że słyszy szczęk broni, tak metalowo złote promienie padały na bronzy granitów, tak
Strona:Grazia Deledda - Popiół Cz.II.djvu/103
Ta strona została przepisana.