— Mówcie, mówcie Nonna — rzucił się znów ku kobiecie — czemuż trzymacie mnie pod zawieszonym mieczem... mówcie! gdzie ona?
— Ależ nie opuszczała nigdy, ani na dzień jeden tej wyspy — odrzeklła kobieta. — Zaprawdę sądziłam, że ci to wiadomo i milczysz, gdyż nie dbasz o to. Ostatni raz widziałam ją tej wiosny, w maju. Przychodziła na odpust do bazyliki naszej, wiodła śpiewaka, ślepca, swego kochanka. Przyszli pieszo, z dalekiej wioski, z Neoneli. Chora oddawna na malaryę a zmieniona. Wygląda nie na trzydzieści parę, a na lat sześćdziesiąt. Po odpuście, ślepiec, co ją wyzyskał do cna, opuścił ją i przyłączył się do bandy żebraków, z którymi gdzieś powędrował. Przez czerwiec i lipiec, najmowała się do żniw, w Mamojade. Febra jej nie opuściła. Słyszałam, że leży chora w karczmie przy drodze.
Anania stanął, podjął głowę, rozłożył ręce.
— Widziałem ją! widziałem! — jęknął, a po chwili, wpatrując się bacznie w twarz pomarszczoną, żółta wdowy po bandycie, spytał:
— Czyście aby pewni tego, co mi mówicie?
— Najpewniejsza. Pocóżhym miała cię oszukiwać?
— Powiedzcie, na prawdę... widziałem bo ją, widzicie, w oknie karczmy stała. Widziałem kobietę chudą, z ziemistą twarzą i takierni ot, kociemi oczyma. Onaż-li to, ona?
— Na pewno — odrzekła monotonnym swym głosem stara.
— Widziałem ją, widziałem — powtarzał Anania i jak szalony porwał się za głowę, ściskał skronie... zdawało mu się, że mu je myśli rozsadzą. Tyle męki, niepewności, omyłek tyle. Szukał matki po wodach i lądach, bił się z myślami swemi i uczuciami, wierzył, że powstała z upadku, a tu wlokła nędzny, haniebny żywot o miedzę, o jedną... On, któremu serce tylokrotnie o mało nie wyskoczyło
Strona:Grazia Deledda - Popiół Cz.II.djvu/107
Ta strona została przepisana.