w swem niepodzielnem państwie ciszy i samotności, spłoszonych krokami zbliżających się ludzi. Anania doświadczał wrażenia przedzierania się przez chmury, pustkę czuł do koła siebie, przepaść pod sobą i dla uniknięcia zawrotu głowy, oczy wbijał w wąską i stromą ścieżkę, po której koń stąpał ostrożnie, wpatrywał się w połyski krzemienia, w kępiny mchu aksamitnego, lub fioletowych czombrów, których wonią orzeźwiającą nąsiękły mgły szare. Około dziewiątej, szczęściem dla turystów, znajdujących się w tym czasie na nadzwyczaj stromej ścieżce przy samym już grzbiecie Monte Spada, mgły się rozdarły i Ananii wydarł się okrzyk podziwu, wobec ujrzanej nagle panoramy. Góra cała pokryta była fijoletowym płaszczem rozkwitłych czombrów, a na głębokich dolinach, na okrążających je wysokich górach, po przez świetlane obłoki, po przez przedartej tu i owdzie mgły strzępy igrały światła i cienie pod niebem szafirowem, pogłębiającem się coraz bardziej nad mknącemi niżej białawemi chmurami. Krajobraz zdawał się wymarzonym przez upojonego pięknem artystę.
— Jakże piękną, wielką, przemożną jest przyroda — myślał, widokiem tym olśniony, Anania. — Wszystko w niej czyste, harmonijne, pełne. Gdybyśmy mogli we troje: ja, Małgosia i... tamta, żyć wiecznie na łonie dziewiczej przyrody, zapomnielibyśmy o wszystkiem co boli, gnębi...
Nadzieja, największy z darów nieba wstępowała mu w ukojone pięknością i majestatem przyrody serce. Kto wie! jeśli Małgosia kocha go istotnie, tak, jak mu to okazywała w ostatnich dniach... jeśli...
Ze zbudzoną w sercu nadzieją marzył długo, spuszczając się ze szczytu Monte Spada, w głąb kotliny, zkąd wiła się znów ścieżka w górę, na sani szczyt Gennargentu. W głębi, pomiędzy skałami i olchami, wstrząsanemi powiewem wiatru, szu-
Strona:Grazia Deledda - Popiół Cz.II.djvu/119
Ta strona została przepisana.