Strona:Grazia Deledda - Popiół Cz.II.djvu/12

Ta strona została przepisana.

„Pociesz się serce twarde, że cię do piekieł nie wloką.”
— Ha! żegnaj ziemio rodzinna! i obyśmy się nie pochorowali na morzu.
Morze było spokojne, ciche. Przeprawa rozpoczęła się pod dobrą wróżbą: księżyc oświecał wybrzeża, użyczając fantastyczności ogromnej skale Capo Figari, czyniąc ją podobną do cyklopa, sprawiającego czaty u samotnej wyspy.
„Żegnaj rodzimy kraju! kraju marzeń i tęskno ty!” Anania stał długo nieruchomy, oparty o balustradę na pokładzie parostatku, stał, dopóki sylwetka Capo Figari i wysepki, srebrzącej się na sinawem morzu, nie znikły mu z oczu. Towarzysz podróży, lękający się najspokojniejszego bodaj morza, zeszedł szybko z pokładu, Anania pozostał sam, blady i sztywny, przejęty wilgocią, smutny, zamyślony. Stał, dopóki księżyc, podobny do rozpalonej żelaznej kuli, nie zapadł w dali, w krwiste jakieś minięty... Zeszedł wówczas do kajuty, lecz zasnąć nie mógł, miał uczucie, jakgdyby całe jego ciało rozciągało się, to kurczyło rytmicznie, niezliczona ilość kół toczyła się po nim i na nim. Ogarnęły go najsmutniejsze wspomnienia. W szumie morza, bijącego o ściany kajuty, słyszał znane w Fonni wycie wiatru, wstrząsającego lepianką wdowy po rozbójniku. Smutne, było życie, w samem sobie smutne, puste, niepotrzebne. Po co żyć? po co?
Usnął wśród ciężkich myśli; zbudził się pokrzepiony, ożywiony, dobrej myśli. Usnął w ponurem państwie smutku, pod miesiącem, zapadającym ciężko w rdzawe jakieś odmęty i brzaski, budził się w ranek jasny, słoneczny, na złotej tali mieniącego się jak opale morza, w pobliżu Rzymu.
— Rzym! — serce biło mu gwałtownie, radośnie, jak wracającemu do domu pątnikowi. — Rzym! Roma! ojczyzna wiekuista, kochanka myślicieli, artystów, siostra i przyjaciółka, wierna Roma lekar-