— A tak! wzgórze Sant Onofrio dzieli miasto na dwie części.
— Widać to, widać doskonale!
— Niech go czart porwie z tym przeklętym wiatrem! — klął przewodnik. — Gdyby nie to, moglibyśmy krzyknąć do Nuoro. Wygląda to tak blisko!
Anania przypomniał sobie daną Małgosi obietnicę:
„Ukłon ci prześlę z najwyższego szczytu gór naszych rodzimych, imię twe i miłość mą ku tobie rozgłoszę, rozśpiewam na wiatry mocne, na świat cały! Niech wie, że cię kocham i jak cię kocham!”
<poem> zdawało mu się... że wiatr okrutny, wszechpotężny, wyrywa mu z piersi serce i ciska je i druzgoce o kamienne czoło olbrzyma Gennargentu.
∗
∗ ∗ |
Wracając spodziewał się zastać matkę u wdowy po bandycie, to też zsiadłszy z konia przy chacie przewodnika, przeszedł pieszo przez pustą wioskę i stanął przed drzwiami lepianki.
Wieczór zapadał ponury. Wiatr wciskając się w wązki, kamienisty, trawami porosły zaułek, dął niemiłosiernie, niebo pobladło, zdawało się jesienne, Anania przystanął na progu, wsłuchiwał się. Cicho. Pomiędzy szparami starych drzwi, widać było słaby blask ognia. Cicho. Wszedł. W izbie zastał wdowę po bandycie, samą, siedzącą na stołku, z kądzielą, do widma cichego podobną. Na węglach gotowała się kawa, kawał mięsa owczego, wepchnięty na drewniany rożen, piekł się nad gorącym popiołem.
— Gdzież jest? — spytał, zaledwie próg przestąpiwszy.
— Cierpliwości, gołąbku złoty! Nie znalazłam nikogo zaufanego, by tam po nią posłać. Syna mego nie ma we wsi...