jeszcze? W napadzie żalu, tęsknoty, litości, przyzywał ją, gotów był wszystko wybaczyć, roztworzyć serce, i ramiona... Noc mijała, wstawał dzień szary, wietrzny, a Anania przeżywał najsmutniejsze i najcięższe godziny swego życia. Poranne godziny spędził na bezcelowej włóczędze po zaułkach wioski; chodził bezmyślnie, niby wiatrem gnany, wstępował tu i owdzie, pił wino i wódkę, wrócił do lepianki i usiadł przed kominem, pijany na poły, rozgorączkowany, drżący, wzburzony.
I ciotka Grathia zdawała się wielce zaniepokojoną, zaledwie zgotowała skromne śniadanie wyszła na spotkanie Oli, zalecając Ananii, by się uspokoił.
— Pamiętaj — mówiła — że się już i tak ciebie boi... źle to, obraza boża...
— Ależ idźcie, idźcie już, ciotko! — odpowiadał niecierpliwie, unikając jej wzroku.
Minęła godzina jedna i druga. Studentowi przypomniały się słodkie godziny wyczekiwania niedawno ciotki Tatany, wysłanej w swaty, do państwa Carboni i teraz, gdy za chwilę już, za krotką, miał ujrzeć matkę, której przybycie rozstrzygało jego losy, pragnął znów, jakże gorąco pragnął, by coś przybyciu temu stanęło na przeszkodzie. Co? ucieczka... sam nie wiedział co... byłe zginęła mu na zawsze z oczu, z pamięci...
— Ha! — myślał — taka chora, niedługo pożyje. Wdowa wróciła sama, zziębnięta.
— Ciszej! — rzekła, pochylając się nad nim, a glos zniżyła. — Cicho i bądź spokojny. Jest tu. Powiedziałam jej wszystko, drży biedaczka ze strachu. Panuj nad sobą, synu! Pamiętaj na Boga i nie skrzywdź skrzywdzonej.
Wysunęła się, pozostawiając drzwi izby przymknięte. Wiatr zaczął miotać niemi gwałtownie, to otwierał, to zamykał, Anania porwał się z miejsca, śmiertelnie blady, zastygał cały.
Strona:Grazia Deledda - Popiół Cz.II.djvu/124
Ta strona została przepisana.