Drzwi roztworzyły się, wiatr i słońce jasne wpadając do mrocznej kuchni, rzucały w nią snop olśniewających promieni. Przez chwilę Anania patrzał bezmyślnie na gwałtowną grę świateł i cieni... Po oliwili rozgniewał się i postąpił naprzód, by wybrykom wiatru i słońca koniec położyć..
Przy progu stała kobieta drżąca, obdarta, w łachmanach, do żebraczki onieśmielonej podobna. Wpatrzył się w nią rozszerzoną źrenicą, a ona patrzała nań na poły ze strachem, na poły z dziecięcią jakąś, potulną ufnością... Obojgu nie przychodziło na myśl roztworzyć ramion, ani nawet wyciągnąć dłonie... pomiędzy niemi leżało życie bólu, wstydu, omyłek, co dzielą nieodzowniej od nienawiści.
Anania oparł się o drzwi i cały oblany słońcem wpatrywał się w zbliżającą się, przez ciotkę Grathię popychaną kobiecą postać. Tak, ta sama to była, którą dojrzał w oknie karczmy: twarz pożółkła, ziemista i oczy wielkie, jasne, szare, wystraszone i niespokojne, żałosne oczy dzikiego, obitego kota. Zaledwie Ola usiadła na lawie, wdowa chciała odejść, pozostawiając ich samych, syna z matką, lecz Anania niecierpliwym ruchem powstrzymał ją.
— Dokąd? — zawołał — pozostańcie, gdyż inaczej ja wyjdę.
Ola musiała odczuć groźbę w słowach młodzieńca, gdyż rozpłakała się i rzuciła ku drzwiom, lecz Anania, zaślepiony bólem i wstydem porwał ją za ramię, cisnął niemal o mur, drzwi zatrzasnął.
— Nie! — zawołał, a kobieta osunęła się na ziemię, drżąc cała jako liść osiny. — Nie umkniesz mi już, nie ruszysz się ztąd ani krokiem, ani jednym, bez wiedzy mej i zewolenia. Pozostań... płacz, ile ci się spodoba, lecz krokiem ztąd nie ruszysz... Minęły dni swobody, wesela.
Ola łkała, wstrząsana febrycznym dreszczem,
Strona:Grazia Deledda - Popiół Cz.II.djvu/125
Ta strona została przepisana.