— Ty. I cóż?
— Nic...
— Macie długi — pytał chodząc po izbie Anania?
— Nie.
— Tam, w karczmie?
— Nie. Oddalam wszystko, co miałam.
— I cóżeś miała?
— Guziki srebrne, obówie nowe i jeszcze dziesięć srebrem lirów.
— Cóż zostało?
— Nic, nic zgoła, „tak mnie pisz jak mnie widzisz”[1] to co mam na sobie — odrzekła nieśmiało gładząc gruby fartuch.
— A papiery są?
— Co takiego?
— Paszport, metryka chrzestna — podpowiedziała wdowa.
— Metrykę mam — odrzekła Ola, sięgając ręką za zanadrze.
— Proszę pokazać.
Drżącą ręką podała Ananii kopertę pożółkłą, zatłuszczoną, a Anania przypomniał sobie w tej chwili poszukiwania w Rzymie, przy ulicy del Seminario, w wonnym lawendą, schludnym pokoju, dowodów, co by go przekonać mogły, że Marya Obinu jest jego matką. Metryka wyjęta była niedawno.
— Pocoś ją brała? — spytał Anania.
— Dla... ślubu z Celestynem...
— Ze ślepcem — podpowiedziała wdowa — niegodziwcem tym nikczemnym.
Anania zamilkł, nie przestając chodzić niespokojnie po izbie. Wiatr dął i wstrząsał lepianką, przez dziury w dachu przeświecało słońce, nierównemi złotemi krążkami, padając na czarną podłogę.
- ↑ „Come mi vidi, mi scrivi“ przysłowie włoskie.