— Nie chcę, nie potrzebuję niczego — przerwała mu Ola.
Stanął jak wryty.
— Jakto — spytał?
— Niczego, gdyż nie zostanę tu.
— Jakto nie! — zawołał, gwałtownie rzucając się naprzód z zaciśniętą pięścią i nabiegłemi krwią oczami. Ostatnie się jego rozwiały nadzieje.
Więc nie było to rzeczą skończoną, dokonaną. Buntowała się, śmiała mu się opierać. Ach! czyż nie rozumiała, czyż pojąć nie mogła co wycierpiał, co znosił przez życie całe, odkąd pamięcią sięgnie, by dojść do jednego, jedynego tego celu: wyrwać ją z przepaści hańby i nędzy. Czyż nie poświęcił temu całej swej przyszłości? A teraz ona to, ona sama opiera mu się, pragnie wymknąć. Nie! gdyby nawet miał zbrodnię popełnić, zatrzyma ją, zmusi...
— Wytłumacz się — rzekł blady, zagryzając usta, przypatrując się uporczywie długim swym paznogciom i białym dłoniom, drżąc z bólu, z oburzenia, ze wstydu.
Wdowa po bandycie nie spuszczała go z oczu, gotowa wdać się w sprawę za lada gwałtowniejszym ruchem młodzieńca. Pomiędzy temi trzema istotami ludzkiemi, opadły wszelkie granice i obsłonki cywilizacyi, wrócili do pierwotnego stanu. Płomień z komina oświecał ich, drżąc, przygasając, skwiercząc, cofając się, niby żaląc.
— Posłuchaj — poczęła Ola, ożywiając się nagle. — Nie gniewaj się, gniew tu nie pomoże. Co się stać miało, już się stało... nieodwołalnie... nic już nie pomoże! Możesz mnie zabić, jeśli ci się spodoba, lecz zmienić tego, co było, nie zmienisz. Najlepiej ci nie zajmować się mną wcale, zapomnieć o mnie i tyle. Nie zostanę tu, odejdę, nie spotkasz mnie już nigdy. Wyobraź sobie, żeśimy się nigdy nie spotkali...
Strona:Grazia Deledda - Popiół Cz.II.djvu/132
Ta strona została przepisana.