dę, pozwól... niczem cię nie skrępuję. Odejdę, zniknę dla twego dobra...
— Nie! — zaprotestował.
— Błagam cię, puść mnie. Słuchaj, pracować jeszcze mogę, potrafię, sił starczy, nie wiesz... Cóż wiedzieć o mnie możesz?... los miotał mną jak wiatr zerwanym z drzewa liściem...
W sercu młodzieńca wrzała walka. Niechby odeszła, zapomniałby... Przez chwilę szalona radość zalała mu piersi. Słowo jedno, ruch jeden, a zginie to, rozproszy się jak mara senna, ciężka i znów Anania odetchnie piersią pełną, otrząśnie się ze zmory... Zawstydził się sam siebie i myśli swych. Wściekłość znów go ogarnęła.
— Nie — zawołał — nigdy! — Okrutnik, bestya dzika, — szeptała Ola, — bestya dzika, kąsa pierś, co ją wykarmiła... Synu! synku, zostaw mnie, pozwól odejść.
— Nigdy! — zawołał Anania.
— Bestya! bestya dzika, nie zaś chrześcijańska dusza — potwierdziła wdowa po bandycie, gdy Ola zamilkła, zmęczona, zwyciężona. — Po co wyjesz tak: „nie! nie! nigdy” — przedrzeźniała młodzieńca — Precz ztąd z tym wrzaskiem. To nie jaskina zbójów, a dom chrześcijański. Pięknych rzeczy wyuczyłeś się w tych swych szkołach, uniwersytetach. Nie ma co mówić, pięknych!
— W szkołach wyuczyłem się tego i wielu innych rzeczy — odparł ciszej, lecz chrapliwym głosom Anania. — Nauczono mnie tam, między innemi, że człek winien przekładać śmierć nad hańbę... Lecz wy tam tego zrozumieć nie możecie...
— Ja mam nierozumieć? Rozumiem doskonale — zaprotestowała wdowa.
— Nonna! — mówił Anania — rozumiecie, wiem to... przypomnijcie sobie... lecz, basta! dość tego! — zatrzepotał rękoma, mając w obrzydzeniu wszystko, wszystkich i samego siebie.
Strona:Grazia Deledda - Popiół Cz.II.djvu/134
Ta strona została przepisana.