Ubodły go ostatnie słowa wdowy. Przypomniał sobie, że miała siebie zawsze za coś lepszego, szlachetniejszego. Pilno mu było zresztą położyć koniec ciężkiej, ohydnej scenie.
— Basta! — powtarzał sam sobie, siadając się na ławę w kącie izby i ściskając dłońmi skronie.
— Powiedziałem nie i basta! — odezwał się po chwili słabym głosem.
Teraz Ola czuła się silniejszą, strach ją opuścił, nabierała coraz to większej śmiałości.
— Słuchaj — mówiła łagodnym, pokornym głosem. — Czemu szukasz swej zguby, synku mój!...
Tak śmiała go teraz nazywać i Anania nie protestował.
— Czemu chcesz się gubić? — ciągnęła. — Masz się żenić, wiem to, z dziewczyną piękną, bogatą, niewinną. Jeśli się do dowie, że żyję, że mnie widujesz, odrzuci cię i słusznie, jej miejsce nie przy mnie. Róża nie rozkwita na śmietnisku... Piękna, niewinna po cóż ma cierpieć. Pozwól mi odejść, zniknąć... Odejdę daleko, nazwisko zmienię, odejdę gdzie mnie poniosą oczy, wiatr ślad mój zatrze i koniec będzie krzywdzie, którą ci wyrządziłam niechcący... tak, niechcęcy. Niechcę, synu mój, byś dłużej cierpiał przeze mnie. Matka pragnie zawsze szczęścia swego dziecka. Puść mnie, odejdę, zniknę z twej drogi jak cień niepotrzebny, znikomy...
Na usta rwały mu się skargi. Chciał wołać: „Same, same krzywiły miałem od ciebie!” lecz się powstrzymał. Po co mówić, wyrzuty czynić?.. Po co? Przezwycięży się, nie będzie unosił. I tylko dłońmi cisnąc skronie powtarzał żałośnie i zawzięcie zarazem:
— Nie, nie, nie! Czuł dobrze, że Ola ma racyę, rozumiał, że istotnie pragnie ona zniknąć z drogi jego życia i myśl, że, bądź co bądź nędzarka, ta wspaniało-
Strona:Grazia Deledda - Popiół Cz.II.djvu/135
Ta strona została przepisana.