nim przed laty... Jakże mu się wówczas Małgosia zdawała daleką, niedościgłą, oddzieloną odeń przepaścią tajemniczą i pełną poezyi, boską niemal... Runęło to, rozpadło się, rozprysło!
— Co ci jest? — pytała Agata, nie broniąc się jego pocałunkom. — Posprzeczaliście się pewnie z sobą. Po co umie całujesz?
— Bo mi się podoba... Co, może cuchnę?...
— Naturalnie! — zaśmiała się — piłeś, trącisz jak z kadzi! jeśli ci się tak raptem zechciało pocałunków, udaj się do Rebeki... Gdyby się Małgosia dowiedziała...
— Milcz! — zawołał, pociągając ją ku sobie — nie wymawiaj jej imienia.
— Czemu? — wzniosła ze złośliwym uśmiechem brwi dziewczyna. — Święta, albo co? Nie równać mi się do niej! E! dałbyś pokój. Dziewczyna, jak każda inna, bogatsza od nas ubogich służących i tyle... I czy tak bardzo jeszcze bogatsza! Nie trzymałaby się ciebie, jak ślepy płotu, nie miałaby w odwodzie, póki się lepsza nie zdarzy partya.
— Przestań, bo cię obiję — zgrzytnął student przez zaciśnięte zęby.
— Pijany jesteś! idź, całuj Rebekę, jeśli ci się spodoba — zawołała Agata.
Słowa dziewczyny oburzyły go, chociaż o wszystko teraz gotów był posądzać Małgosię. Wyszedł z winiarni i przeszło mu przez myśl wstąpić istotnie do Rebeki, lecz uśmiechnął się i widząc, że go Agata nie spuszcza z oka, zatoczył, udając pijanego.
Pod wieczór położył się, udając, że ma gorączkę, w celu, by się nazajutrz Małgosia dowiedziała o tem i zaniepokoiła. Wyobrażał sobie, że zaniepokojona, odwiedzi chorego pod sekretem. Myśl ta rozczulała go; drżał z rozkoszy na samą myśl tkliwej sceny, którą sobie wyobrażał, lecz zaraz potem marzenia te zdawały mu się czcze, marne, dziecinne. Wstydził się ich, wstał i wyszedł.
Strona:Grazia Deledda - Popiół Cz.II.djvu/151
Ta strona została przepisana.