czynienia z jejmość prefekturą. Lecz ty sam dziś rano...
— Basta! powiedz jeśli wiesz, gdzie się znajduje.
— O! zdaje ci się, żeśmy w Nuoro, gdzie wszyscy są sąsiadami. Tu prefektur i nie prefektur nie zliczysz. — Jedno biuro zdaje mi się jest w pobliżu San Martino di Monti. Tam przynajmniej spotkałem raz ziomka, służącego w prefekturze.
— Chciałbyś mi towarzyszyć? — spytał nieśmiało Anania, zawracając się w kierunku via Depretis.
Pobladł bardzo, ręce mu się trzęsły.
— Co ci? — pytał zdziwiony i nieco przestraszony towarzysz. — Na co ci ta prefektura? Co cię ugryzło? Czyś spełnił coś niezgodnego z przepisami kodeksu?
— Obciąłbym... to jest zlecono mi dostać adres pewnej osoby. Idźmy.
Przyspieszył kroku. Daga szedł za nim zaciekawiony i nieco zmieszany.
— Czyj adres? Jakiej osoby? Kto ci to zlecił? pytał. — Czy tam od nas? Nie róbże sekretu odpowiadaj!
Anania przyśpieszał kroku, milczał.
— No, powiedz — nalegał tamten, dogoniwszy go przy Santa Maria Maggiore. — Za kogo mię masz, proszę? Za psa, szpica? Powiedz, bo cię porzucę...
— Poczekaj tu chwilę — odrzekł Anania — nie długo się dowiesz... — odszedł.
Daga, zdjęty palącą ciekawością, przystanął na wysokich stopniach Santa Maria Maggiore. Przestał tam godzinę bez mała. Pomału zapomniał o tem co go niedawno zaciekawiało, nasycając się przepysznym widokiem, jaki miał przed sobą. Z oczyszczonego z chmur nieba zlewał się różowy blask zmroku, w rozłoconych jak wachlarz ulicach, biegnących ze szczytu Esquilmnu, zapalały się sznury latarni. Na placu, przed Santa Maria Maggiore, krzyżowali
Strona:Grazia Deledda - Popiół Cz.II.djvu/26
Ta strona została przepisana.