Strona:Grazia Deledda - Popiół Cz.II.djvu/32

Ta strona została przepisana.

Anania myślą przenosił się w tamtą, rodzimą, sielską wiosnę i nią się to napawał, siedząc, godzinami całemi, oparty o okno swej izdebki, zapatrzony w zaróżowione obłoczki, mknące pod głębokim lazurem rzymskiego nieba. Wyobrażał sobie, że jest w więzieniu, a że był zakochany, serce w nim omdlewało, tracił moc skupiania myśli i woli, myśli mknęły mu przez głowę, jak przechodnie uliczni, nie zatrzymywał żadnej, mijały, rzucając dokoła siebie długie cienie.
Bardziej, niż kiedy kochał się w samotności. Drażniła go obecność towarzysza i współlokatora, z którym coraz to mniej miał łączności. Daga irytował go na wszelaki sposób: pożyczał pieniądze, których nie oddawał, drwił zeń ustawicznie, wygadywał niestworzone rzeczy, stawał się nieznośny, ohydny.
— Zapatrujemy się na życie z wręcz przeciwnych punktów — mawiał — to jest tego, co ja widzę, ty nie dostrzegasz. Krótkowidzem jestem, lecz przez dobre okulary patrzę na ludzi i rzeczy, rozbieram do naga, dostrzegam całą ich marną małość, gdy ty, krótkowidz, jak i ja, nie nosisz niezbędnych okularów, nie możesz się na nie zdobyć.
Istotnie, zdawało się czasem Ananii, że mu zasłona przykrywa oczy. Czuł wówczas nieufność, ból i onieśmielenie w sercu. Sama nawet jego miłość dla Małgosi, w głębi swej trwożna była, nieufna, smętna, a z tęsknoty za niebem i krajobrazem ojczystym, z samotności, osłabienia właściwego wiośnie, obojętności na wszystko, co go otaczało, na życie wrzące zzewnątrz jak huk morza, życie, które był przeczuł, pragnął, lecz się niem nie zadawalniał, wytwarzało się większe jeszcze zniechęcenie. Czuł to i rozumiał.

∗             ∗